Dni 10-12 25-27.06.
W niedzielę braliśmy udział w tradycyjnej paradzie 2 x. Najpierw poszliśmy z naszą, polską delegacją. Było swojsko i radośnie, a speaker witał nas- Idą Polacy, idzie Lions Charity Run. We Run We Serve!
Po raz drugi poszliśmy wraz z delegacją niemiecką. Od samego początku Lions Charity Run (2013), teraz po raz 10-ty biegamy z naszymi zachodnimi sąsiadami- Pl&De Immer Nachbarn, Jeztz Freunde!
W trakcie Konwencji odbyliśmy wiele spotkań z koleżankami i kolegami z różnych krajów, głównie tych w których biegliśmy w poprzednich latach. Włochy, Francja, Austria, Niemcy, Czechy, Chorwacja, USA i wiele innych. Spotkaliśmy też kolegów z Nepalu, którzy ciągle pamiętają o wspólnej budowie hostelu w Himalajach.
Susanne z Mateuszem wylatywali w niedzielę. „Wylatywali” to właściwe określenie. Na lotnisku czekali 3 godziny, aby w końcu się odprawić i przejść przez security. Kiedy już szczęśliwie dotarli do gate, okazało się, że samolot jest opóźniony 4 godz. Ani Zuzia, ani Mateusz nie złapali już swoich dalszych lotów i kolejne godziny spędzili na lotnisku w Monachium.
Druga połowa LCRHT-u Jacek, Roman, Arek i ja poniedziałek od rana wraz z naszym nowym Gubernatorem Jerzy Ciesiul Ciesiulem i resztą delegacji z Polski mieliśmy miłe spotkanie w konsulacie Polski w Montrealu z konsulem Dariusz Wiśniewski. Panowała serdeczna, bardzo polska atmosfera i wspominaliśmy mn. pomoc jaką doświadczyliśmy ze strony ambasady w Ottawie. Okazało się również, że właściciel „kawiarni u Leszka”, tej w której byliśmy goszczeni dzięki Arkowi Dybcowi w Kamiennej Górze podczas biegu LCR 2018, jest doskonałym znajomym konsula. Chyba w tym pięknym mieście, na bazie Arka i Leszka powstanie wkrótce nowy Lions Club
Mieliśmy także zaproszenie na poniedziałek na tak zwane reception, zarówno od kolegów z Austrii jak i z Kanady na godz. 17. Nasz lot dopiero o 20:50, na lotnisko max 40 minut. Początkowo wydawało nam się, że śmiało możemy wpaść do nich choć na chwilę. Jeśli wyjedziemy z Palais des Congress ok 18.00, powinno całkiem wystarczyć- planowaliśmy. Niepokojące wieści od Zuzi i Matiego o chaosie na lotnisku, wpłynęły jednak na zmianę naszej decyzji.
16.30 wyjeżdżamy już z hotelu.
17: 15 docieramy bez przeszkód na lotnisko i ustawiamy się natychmiast w gigantyczną kolejkę do check in. Całe szczęście, że jesteśmy tak wcześnie.
17:30 Roman zerka na wydruk swojego biletu i zaczyna się „jazda”.
Mariusz, a jak my zdążymy na 17.50? pyta. Okazuje się, że jako jedyny miał „trochę” inny bilet niż my. Kupowałem w marcu bilety dla całej naszej czwórki, ale początkowo, akurat Romka bilet, pomimo zapłaty nie został z niewiadomych powodów skutecznie zakupiony. Musieliśmy więc po 2 tygodniach powtórzyć transakcję. Może nasza wersja już była niedostępna i dlatego zakupiliśmy trochę inną wersję? Ponieważ wylatywaliśmy razem z Poznania byliśmy pewni, że tak samo wracamy. Roman też zauważył różnicę dopiero na lotnisku.
17:40 biegamy po lotnisku, aby znaleźć stanowisko Lufthansy. Może uda się przebukować bilet Romana na nasz lot? Stajemy w długiej kolejce. W pewnym momencie podbiega do nas Jacek- Lot Romana ciągle jest na tablicy- może opóźniony? Biegiem wracamy więc do stanowisk check in. Tam jednak odsyłają nas do innego, jakiegoś specjalnego okienka.
17:45 Bettina i Sahna, przesympatyczne pracowniczki LH, dzwonią do kapitana samolotu, żeby poczekali z wylotem. Jest szansa! Po chwili euforii okazuje się jednak, że nie ma miejsca. Pomoc płynie prosto z naszych T- shirtów. Opowiadamy o Lions Charity Run, o pomocy dla Ukrainy i o tych 1026. przebiegniętych, aby pomóc Ukrainie kilometrach. Jeszcze kilka telefonów- OK, będzie Business Class dla Romka!
18.05 Trzeba jednak jeszcze Romka przeprowadzić przez bramki security, a tu kolejne setki pasażerów czekają w długiej kolejce. Tego zadania podejmuje się Sahna z powodzeniem!
18:18 Dzwoni Roman- wchodzę na pokład, do zobaczenia w Poznaniu- Ufff…
Natychmiast wracają wspomnienia perturbacji przy wylocie, kiedy wizę kanadyjską Roman dostał zaledwie 16 godzin przed naszym wylotem. Teoretycznie wydawało się to niewykonalne. Teraz w drodze powrotnej stała się rzecz jeszcze bardziej „niemożliwa”.
Hasło reklamowe jednej z marek sportowych mówi Impossible is nothing, inaczej brzmi ono nie ma rzeczy niemożliwych, a co najwyżej trudne. Kojarzy mi się to wszystko z sytuacją Ukrainy, która miała „paść na kolana” w kilka dni. Po 100 dniach zrobiła rzeczy „niemożliwe”, ratując swoją ojczyznę i demokrację u siebie, chroniąc równocześnie całą Europę.
A może i my członkowie LCRHT otrzymaliśmy także jakiś sekretny znak? Nie pierwszy przecież, bo poza opisaną sytuacją oraz problemach z wizami, akurat w dniu, kiedy kończyliśmy etap biegu w Ottawie, stolicy Kanady, ogłoszono, że Ukraina została oficjalnie kandydatem na członka Unii Europejskiej!
W ten sposób, już od początku naszego biegu wszystko co „niemożliwe” zamieniało się w możliwe.
Bieg LCR 2022 nie odbyłby się w takiej formie, gdyby Roman nie dostał obu wiz, gdyby z nami nie przyleciał.
A teraz „cudem” Roman (z nami) odleciał
PS. Nasz samolot z Montrealu dotarł do Monachium z opóźnieniem i zamiast o 11.15 będziemy w Poznaniu o 23:45. Romana przyleciał do Frankfurtu na czas. W Poznaniu Roman był zgodnie z planem o 14:15